sobota, 13 października 2012

Stacja benzynowa i wtopa roku

Aż strach wspominac wczorajszy dzień.Aż wstyd pisac o tym co się stało...ale tak było...Od rana wszystko szło nie tak...
Małżonek w domu.Urlop.Ja odwiozłam starszą do przedszkola...Wszystko pięknie,ładnie...mały krasnal wesoły dzierżacy  w rączce muczącą krowę z racji piątkowego dnia zabawek...
Maszerujemy w stronę przedszkola.Tam rozbieramy się...tuptamy do sali...
Gabrysiowa wchodzi,idzie do dzieci...
Ja chwile stoję rozmawiając z wychowawczynią jak gdyby nigdy nic,i nagle jak grom z jasnego nieba Gabrysia zaczyna akcje...niewinnie...od prośby-mamo daj mi gumę.
Ja na to,że nie mam zostały w ucie.Dziecię słysząc tę wiadomośc osuwa się po ścianie do parteru i zaczyna wyc...Ja patrze na nią ze zdumieniem...i pustką w głowie...
Pochylam się nad nią tłumaczę,że dam po południu,jak przyjadę...nic nie pomaga...jak grochem o ścianę.
Nadal wyje.Proszę,obiecuje,szantażuje...daje cukierka wyszperanego w pośpiechu z kieszeni...chwila ciszy...powoli się się wycofuje.Jestem już na korytarzu z myślą by włączyc piąty bieg...i nagle słyszę jak wylatuje Gabrysiowa z rykiem-mamooooo!!!
Kucam,tłumaczę,przytulam...nie rozumiem,co ją napadło.Biorę za rękę i
prowadzę...z powrotem do sali...a pani siłą ją ode mnie odbiera...the end.
Straszne uczucie.Nie jestem doświadczona w tej kwestii bo jako maluszek nie było takich problemów,bynajmniej nie na taką skalę...a tu oooo!!!Rozbita tym zupełnie z jakimś dziwnym kacem moralnym wsiadłam do auta.Jadę na zakupy.
Po drodze zajechałam na stację benzynową bo rezerwa się zaświeciła,i małżonek kazał zalac bak,mówiąc jeszcze-zalej lepszego,bo ostatnio akumulator szwankował,,,to dostanie kopa.I weź kubek z promocji na schellu.OK.Mąż kazał,sługa musi.
Zatankowałam...z czerwonego dystrybutora...za 140 zł...coś mi za drogo wyszło no ale kazał lepszego i to 20 litrów...więc...hm.Zapłaciłam.
Wychodzę,i wtem podjechał obok duży czarny wóz...wysiadł z niego jegomośc...równie w czerni,okulary...takie mafijne klimaty...spojrzałam,on też...po czym krzyknął do faceta ze stacji-do pełna...
Spuściłam wzrok wsiadam do auta nagle kontem oka widzę,że ktoś podchodzi i nachyla się... zagląda do mnie...ON...
Po czym mówi-musiałem do Pani podejśc,gdyż na tej stacji benzynowej pani wygląda zjawiskowo...,i wręcza wizytówkę.Jan jestem a Pani?
ANNA-wydusiłam...mocno zszokowana...
Przyznam,że nie wiem co dalej mówił gdyż trwałam w jakimś sołupieniu...
Na marginesie,że też ludzie mają gust...ja ulizana...w kucyku muśnięta zaledwie fluidem w dodatku nie równo...bo na szybkiego z rozdartą kieszenią w kurtce,a tu proszę...
Przerażające i przyjemne.Lekko dowartościowana ruszyłam na zakupy.W drodze powrotnej nic nie wskazywało,że coś mnie jeszcze spotka....
A jednak.Autko na środku drogi w czasie jazdy zdechło...zapalając wszystkie możliwe kontrolki...dobrze,że mózg mi nie zdechł...i koordynacja nie zawiodła...zdążyłam zjechac na chodnik gdy samochód jeszcze się toczył...Odpalam,chechła...chechła i dupa...
Akumulator padł na pysk,myślę sobie.Nic,dzwonie do M.
Oczywiście zrypana przez niego jak pies,bo zawsze jak ja biorę auto to coś się dzieje...urwałam rozmowę odburkując,że wrócę autobusem...
Awaryjne włączyłam,sto toreb pozbierałam,trzasnęłam drzwiami i na uginających się pod ciężarem nogach chodu na przystanek...Na przystanku znów dzwoni M...oznajmiając,że zaraz przyjedzie do mnie Artur-nasz pan od remontów,który teraz zahaczył się u sąsiadów,wracaj do auta...dodał.
No to dawaj torby w łapy i z ozorem na wierzchu z powrotem...
Przyjechali-scholowali...
W domu...zupełnie przez przypadek segregując śmieci w portfelu w ręce wpadł mi paragon ze stacji...I nagle zdębiałam...zimny pot zalał moje plecy.Otóż ja zamiast disla nalałam benzyny...wyobrażacie sobie?Taką wtopę...no przecież kretynka do kwadratu.
Wyleciałam jak z procy i dre się do męża...który był na podwórku,przyleciał w podskokach bo myślał,że coś z Amelką...
Ekstra niusa którego mu sprzedałam przyjął o dziwo ze stoickim spokojem.Z kolegą odprowadzili auto do warsztatu.Na szczęście czyszczenie nie było drogie 300 zł...ale sumienie...moje w rozsypce...No i moja wewnętrzną wartośc którą podbudował pan z czarnego samochodu,padła na twarz w oka mgnieniu.Łeb pękał od ciśnienia które skoczyło nader wysoko...myślałam,że eksploduje.No i ten wstyd...ech!Głupia baba.
Na szczęście wieczór okazał się kojący.Zabrałam Gabrysię i poszłyśmy do sąsiadki...dzieciaki się bawiły a my obaliłyśmy butelkę czerwonego winka własnej roboty.Z Amelajdą został natomiast łaskawy mąż...



5 komentarzy:

  1. Każdemu się może zdarzyć... Nie tylko kobiecie, mąż koleżanki zrobił kiedyś podobny numer :) Dobrze, że wszystko się dobrze skończyło...
    Nie stresuj się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze mam ten problem przed tankowaniem, bo mamy dwa różne, na szczęście mąż wpadł by napisać na dekielku-diesel :D też jakieś rozwiązanie.
    kochana a poza tym piękną kobietą jesteś, więc nie powinna Cię dziwić reakcja jegomościa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To samo zdażyło się mojemu mężowi - wlał do ropniaka benzynę, ależ była akcja, akurat jechał w delegację z ludźmi do pracy....Także nie przejmuj się, jak widać faktycznie każdemu się może zdarzyć. A co do faceta na stacji - hm...zagadkowa sytuacja:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz sto razy pomyślę zanim zatankuje...ech...

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko kochana,chyba bym zemdlała na tej stacji :D no i tyle zmartwien w jeden dzien!! mój M tez nerwowy na tle auta,na szczescie szybko mu przechodzi i potem jest tylko duzo smiechu. pozdrawiam cieplo i zycze mniej tak intensywnych wrażen :)

    OdpowiedzUsuń