wtorek, 29 maja 2012

Kierat

Jestem zakładnikiem...kogo,wciąż nie wiem bo oprawców jest troje.Banda jest bezlitosna.
Małżonek tydzień spędza na rekonwalescencji,po wypadku...goi się...ale boli jakby bardziej...Rzecz jasna ja na posyłki...
Gabrysia jak tajfun wpada po przedszkolu do domu...niszcząc wszystko na swojej drodzę...
Amelia zgrzędzi bo zębiska atakują i smarki do pasa wiszą...
Ja mam tego serdecznie dośc...ale kogo to obchodzi...Brakuje im tylko bata...którym okładali by mnie po plecach...

Stosy prania.Tego do powieszenia...tego do ściągnięcia...tego do wyprasowania i powkładania do szafek...
Podłoga wiecznie w ciapkach bo starszej coś spadnie...bo ojciec rozdepcze,a młodsza zaślini i rozetrze wszędzie.
Ciągły ryk...najmłodszej albo w najlepszym razie stękanie,przeplatający się z wołaniem mamo...tej starszej...
Zabawki porozrzucane wszędzie...
Dzień w dzień,łazienka wyglądająca jakby stado kaczek się w niej taplało...
Dzień w dzień tak samo...
Noce nie przespane.
Nerwy zszargane...
A w przyszłym tygodniu małżonek wyjedzie jeszcze do Warszawy...delegacja
A w przyszłym tygodniu budowlańcy wkarczają na strych....
A w przyszłym tygodniu urodziny starszaczki....
Kupa roboty...
.....

Z sieci.Znalezione-trafione

Rozwój psychofizyczny czterolatka

Jeśli masz zamiar okiełznać czterolatka życzę powodzenia. Musisz liczyć się z jego napadami złości, brakiem opanowania, używaniem brzydkich wyrazów i głupimi zachowaniami. Jedyne co jest pocieszające, że jest to kolejny etap konieczny do prawidłowego rozwoju dziecka.

 Rozwój społeczny i emocjonalny
• Okres buntu i uporu
• Bije, kopie, ucieka
• W chwilach złości niszczy przedmioty
• Ma napady złości
• Może używać brzydkich wyrazów i niegrzecznie zwracać się do innych ludzi
• Przeciwstawia się poleceniom
• Przekracza wszelkie granice i łamie umowy
• Fantazjuje, ale nadal nie potrafi oddzielić rzeczywistości od imaginacji
• Zdarza się, że jest zbyt pewny siebie
• Uwielbia prowadzić dyskusje
• Potrafi być opiekuńczy  i współczujący
• Bawi się w grupie
• Zaczyna się interesować różnicami płci.

Wypisz wymaluj Gabrysia...

sobota, 26 maja 2012

Wypadek

Zastanawiam się kiedy minie ta zła passa...Ciągle nas coś dopada...
Tym razem chodzi o A.
W skrócie.Wypadek w pracy.
Przy cięciu na pile pilśnia odskoczyła i z dużą prędkością  i uderzyła go w krocze...Gdy stanął w drzwiach domu o 9.30...od razy wiedziałam,że coś się stało.
Dobrze,że mu nic nie oderwało.Ból...stres...sto tysięcy telefonów...płacz teściowej,pogotowie...Kierunek szpital m.Marciniaka.ciarki mi przeszły po plecach bo nie lubię"go",mam złe skojarzenia...mama-Gabrysia...ale jedziemy.Ja z sercem na ramieniu...Tam wszystko do mnie wraca.Ten sam korytarz,ta sama pogoda,sanitariusze...nawet ci sami i miesiąc ten sam...co w przypadku Gabryni.
2 godziny czekania w kolejce,tylko po to by usłyszec,że to nie ten oddział i trzeba jechac gdzie indziej...Zaznaczam,że przed jazdą,dzwoniłam na 999 wyjaśniając sytuacje i tak nas pokierowano.
W ogóle jakiś cyrk,lekarz zamykający gabinet na pół godziny-bo przerwa śniadaniowa...gdzie ludzie czekają ze złamaniami i w bólu na przyjęcie...nikt go nie zmieni...tylko klucz w drzwi i laba....pielęgniarka oznajmia-musicie byc państwo cierpliwi....że jak???Brak słów.
Na korytarzu półmrok...szaro brudno-brzydko...tylko gdy drzwi pokoju lekarskiego się otwierają jasnośc bije po oczach.Dwa różne światy.I tak chyba jest w rzeczywistości.
Kierunek szpital wojskowy.
W międzyczasie"Tam"zrobiło się już fioletowo...Krwiak...Stres okropny...Ciężko było się skupic na drodze.Ja prowadziłam.
Trafiliśmy.Na szczęście na oddziale urologii przyjęto nas od razu,zrobiono usg po którym z ulgą przyjęliśmy informacje,że nic nie pękło...Wszystko jest na swoim miejscu.Antybiotyk przepisany.Teraz tylko czas...i odpoczynek.ufff.

Na marginesie...
Amelia gile do pasa.W nocy pobudka co piętnaście minut.Ząb w drodze.
Gabrysia znów histeria...pyskowanie...Wczoraj akcja na placu zabaw...Poszło o lizaka...którego już nie chciała,oddała...a ciotka Kasia zjadła.Nie docierały tłumaczenia.Ryk...leżenie na piachu...walenie nogami...bo chciała go teraz już natychmiast..A na koniec sypnięcie piachem we mnie i młodszą.Zagotowałam się.Chwyciłam za rękę wskazałam kierunek-dom,z wielkim trudem opanowałam się przed bardziej sugestywnym wymierzeniem kary.Z płaczem powędrowała do domu...
Nie wiem jak ja mam z tym walczyc jak reagowac...Staram się...panowac nad sobą...staram się tłumaczyc...


wtorek, 22 maja 2012

Tatusiowa

Gabrysia.Łączy ich szczególna więź...o którą jestem czasem zazdrosna.Stało się tak gdy Amelia przyszła na świat...i jakby rzeczą naturalną jest fakt,że mną musiała się nagle podzielic...i poszukac sobie zastępstwa w kimś innym...wybrała tatę-i fajnie...
To dobrze,że się dogadują i dobrze że On...umie się nią zając,bawic...obsłużyc...To pomoc...choc za rzadko...i chyba tak powinno byc...
Jednak ja"coś"straciłam...czasem mnie to boli...bo zawsze była tylko moją małą dziewczynką,a teraz jest też tatusiowa...
Poza tym ja jestem ta nudna...ta która zajęta jest obiadem...ta która wymaga,karze...czasem krzyczy...a Tata jest gościem...jest tym na którego się czeka,pyta kiedy wróci...tęskni...
Ja jestem zawsze...odwalam czarną robotę a on zbiera laury...ech!
Czasem chciałabym się zamienic na chwile...rolami...

niedziela, 20 maja 2012

Koc,dziewczyny i arbuz

 










Każda robi swoje


Plądruje


Zakamarki domu...coraz dalej się wypuszcza na czworaka...Dziś dorwała się do suchej karmy psa gdy ja suszyłam włosy...Najbardziej oblegane przedmioty to kontakty...szuflady...i drzwi...Parę razy już zaliczyła przyczaśnięcie pulchnych paluchów szufladą...Niczym się jednak nie zraża...wszystko interesuje,i wszystko ciekawi.Parę dni a już zauważam że zwiększa prędkośc przemieszczania się...

czwartek, 17 maja 2012

Anty urodzinowa

Jest obecnie Gabrysia.Chętnie urządza swoim lalką urodziny,jest tort i odśpiewane sto lat.To na prawdę częsta zabawa.Natomiast zapytana o swoje zbliżające się święto kategorycznie sprzeciwia się zapraszania kogokolwiek...tort absolutnie nie....ewentualnie zgadza się na"sto lat"zaśpiewane przez mamę i tatę...
Martwi mnie to i smuci...bo chciałabym by cieszyła się tym wyjątkowym dniem...Zastanawiam się czy to normalne...bo jej zachowanie zdecydowanie odbiega od reszty rówieśników którzy palą się i z niecierpliwościa oczekują na upragniony dzień swoich urodzin.Ona nie.
No cóż ....ja szanuje jej zdanie...Będzie jak chce.

Podobno ja w jej wieku tez miałam taki etap,Czyli można uznac,że to geny...rodzinne.

Kociaki





Ruszyła


dziś jest ten dzień...Amelcia raczkuje...powoli,niezdarnie do przodu...ciągnie ten swój ciężki zadek...czasem nie daje rady,ale nie łamie się i próbuje dalej...Łza się w oczku kręci.Brawo!!!

środa, 16 maja 2012

Początek demolki


Z początkiem czerwca ruszamy.Ekipa załatwiona.Obecnie jesteśmy na etapie sprzątania strychu w którym w niedalekiej przyszłości znajdzie się salon z aneksem kuchennym...Nie wiem jak przeżyjemy te dwa miesiące...ale musimy dac radę.
Ale najbardziej cieszy mnie to ,że w końcu już we wrześniu będę miała swoje osobne wejście,drzwi i klucze do swojego domu...:)

wtorek, 15 maja 2012

Trędowata


Plaga egipska

nas dopadła.Zeszły tydzień był masakryczny.Działo się źle.

A zaczęło się już od poniedziałku...
W poniedziałek starsza siostra została w domu...decyzji tej od razu zaczęłam żałowac bo rozpętało się piekło.Humor...miała księżna paskudny.Dokuczała...wojowała...non stop...Karne krzesełko w użyciu...bez rezultatów...krzyki płacze...wymuszanie...przepraszanie i w kółko od początku do końca dnia...tak właśnie było.Naburmuszona i podminowana chodziła...a mnie wyc się chciało z bezsilności i bezradności bo w żaden sposób tej machiny nie potrafiłam zatrzymac.Pod koniec dnia psychiczny wrak ze mnie został...z moralnym kacem...i poczuciem że nie ogarniam tego...i nie panuje nad niczym...

Wtorek.
 Okazał się jeszcze gorszy.To jeden z tych dni których pamietac nie chcę.
Przyjechała ekipa budowlana,która może będzie nam robiła adaptacje strychu...i stwierdzili,że sprawa jest trudna...skomplikowana.I może taki się zdarzyc że ten pokój w którym mieszkamy,a konkretnie jedna z jego ścian...też runie gdy strop będzie zwalany...Dobiło mnie to...Ściana na której stoi szafa trzymetrowa....telewizor,komoda właściwie większośc gratów.W głowie przewinął mi się obraz demontażu...stery worków z ciuchami walającymi się w kuchni i na s wszystkich śpiących u Gabrysi w pokoju....A do tego cały  ten syf....walącego się stropu...itp...Po prosty dół.....
Ponowie mają to zweryfikowac...a my oczyścic strych z maneli,więc czekamy...
Wieczór.Kąpanie.Sytuacja która zmroziła nam krew w żyłach.
Amelcia runęła nam na kafle.Tyle powiem.Na szczęście nic się nie stało,nic oprócz wielkiej śliwy na czole która następnego dni zniknęła.Nie wiem czy to miało jakiś wpływ i znacznie,ale kiedyś pewna pielęgniarka powiedziała mi że jak tylko się dziecko gdzieś mocno uderzy od razu trzeba to miejsce posmarowac tłuszczem,więc duża ilośc masła wylądowała na amelkowym czole...Oberwało się starszej siostrze,małżonkowy który przybiegł zaraz jak tylko usłyszał mój krzyk i jej ryk...a wina była moja...bo byłam przy niej najbliżej...na moment spuściłam z niej wzrok gdy starszaczka zażądała wyciągnięcia z jej wanny paprochów-panicznie się ich boi...i gdy ja się zajęłam wyławianiem...trach i było po wszystkim.Płacz ogromny.I strach,bałam się...trzeba jechac na pogotowie...na pewno ma wstrząśnienie mózgu.Wzrok małżonka,obwiniający...no tak bo ja kąpie dwójkę dzieci a on...co?ech...moja wina wiem.Gdy ją tak trzymałam zawiniętą w ręczniczku...siedząc już w pokoju...nic się nie liczyło tylko to by było ok.I było.Wróciło do mnie razcjonalne myślenie.Nakarmiłam,utuliłam.Mela zasnęła,i spała spokojnie...a rano nie było ani śladu...
Tegoż samego wieczoru...po całym zdażeniu mówię do A.słuchaj idź szukaj tego kotka-bo mały zaginął gdzieś...Małżonek nie opierając się w ogóle wziął latarakę i poszedł.Po paru minutach zjawił się z powrotem...Mówiąc:-kota nie ma i nie będzie.Tato znalazł go w studni-utpił się.No k...mac...syknęłam...nienawidzę tego domu i tego ich wsiowego myślenia...starzy na dole wypuścili go i nikt go nawet nie pilował i oooo...dupa....Wściekłam się bo dla mnie to coś znaczy...

Środa.
Pomyślałam.Ech.Pojadę do mamy...odpocznę...zrelaksuje się...Pojechałam.Będąc już na miejscu poczułam się źle.Łamanie w kościach okropne i tak jakby mi ktoś skopał plecy i klatkę piersiową.Ciężko.Gorąco...policzki rozpalone...Temperatura...38,2...coś nie tak....Wracam...odbieram Gabrysię.W domu nie lepiej...wieczorem pod prysznic,patrze a ja cała w jakiś kropeczkach...
OSPA WIETRZNA...

Czwartek.
Lekarz...potwierdzenie...Gabrysia w domu.Wszystko boli...każda kosteczka...Z wczorajszych kropeczek powstają wręcz wrzody...bolące...Masakra.Smarowanie.

Piątek.
Wysypka coraz większa.Ból także.Gabrysia w domu....mamo!!!mamo....mamo....A małe rączki czepiają się ciała i drażniąc każdy wyprysk...wieczorem płacz z niemocy...z samotności...z bezsilności...tęsknota by ktoś mnie pogłaskał po głowie...
Jest i dobra wiadomośc.Ściany nie trzeba będzie ruszac w pokoju...

Sobota.
Wciąż mnie obsypuje to dziadostwo.Pryszcze jak bomby zegarowe...zaczynają jebitnie swędziec...by się nie drapac oklepuje mocno co przynosi lekką ulgę...smaruje,smaruje...dwójka dzieci ze mną....

Niedziela.
Swędzi.......ale nie wyskakują diabyły