czwartek, 12 lipca 2012

Bo nic sie nie stało

Po nie przespanej rzecz jasna nocy...nadszedł poranek...Otworzyłam zapuchnięte oczy i pomyślałam:-nie dam się,dziś będzie miło,pięknie...bez nerwów i zgrzytów...
Z uśmiechem na ustach rozpoczęła nowy dzień...
Co za pomyłka?Jak się później okazało...
Rano zostawiam na pół godziny Melkę teściówce,gdy jadę z Gabką do przedszkola...ona i tak siedzi w domu.Schodzę na dół,a tu klucz w drzwiach...cicho,ciemno...ani widu,ani słychu szanownej teściowej nie ma...Syknęłam pod nosem...bo mogła przecież coś powiedziec...nie problemu dla mnie wziąc Amelcie tylko inaczej bym sobie zorganizowała poranek,a tu dziec nie ubrany...w gołych nogach...nie bardzo nakarmiony...Ale nic,wyciągnęłam telefon dzwoniedo niej-nie odbiera...
W tym czasie starszaczka zaczęła kombinowac,zakładając i ściągając sobie smycz kluczy na szyję...rozczochrując się zupełnie...i gubiąc przy tym złoty kolczyk...Szlag mnie trafił na miejscu...Syknęłam po raz drugi...ta się rozryczała...ja na klęczkach szukac kolczyka...Amelka na klęczkach z drugiej strony obrabia w paszczy  japonki teściowej...Nie znalazłam...Zagotowałam się...Szybko dzieciaka pod pachy...na górę,ubierac,jechac,bo czasu nie ma.Za mną becząca starszaczka,się wlecze...
Co się później okazało teściowa dla odmiany Bogu ducha winna...mój szanowny małżonek sklerotyk zapomniał mi przekazac,że Zosia jedzie jutro z wynikami teścia do labolatorium.Przez telefon,gdy go opieprzałam...jeszcze wielce zdziwiony...no o co ja się czepiam....Przecież się nic nie stało.No pewnie...kuźwa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz