wtorek, 15 maja 2012

Plaga egipska

nas dopadła.Zeszły tydzień był masakryczny.Działo się źle.

A zaczęło się już od poniedziałku...
W poniedziałek starsza siostra została w domu...decyzji tej od razu zaczęłam żałowac bo rozpętało się piekło.Humor...miała księżna paskudny.Dokuczała...wojowała...non stop...Karne krzesełko w użyciu...bez rezultatów...krzyki płacze...wymuszanie...przepraszanie i w kółko od początku do końca dnia...tak właśnie było.Naburmuszona i podminowana chodziła...a mnie wyc się chciało z bezsilności i bezradności bo w żaden sposób tej machiny nie potrafiłam zatrzymac.Pod koniec dnia psychiczny wrak ze mnie został...z moralnym kacem...i poczuciem że nie ogarniam tego...i nie panuje nad niczym...

Wtorek.
 Okazał się jeszcze gorszy.To jeden z tych dni których pamietac nie chcę.
Przyjechała ekipa budowlana,która może będzie nam robiła adaptacje strychu...i stwierdzili,że sprawa jest trudna...skomplikowana.I może taki się zdarzyc że ten pokój w którym mieszkamy,a konkretnie jedna z jego ścian...też runie gdy strop będzie zwalany...Dobiło mnie to...Ściana na której stoi szafa trzymetrowa....telewizor,komoda właściwie większośc gratów.W głowie przewinął mi się obraz demontażu...stery worków z ciuchami walającymi się w kuchni i na s wszystkich śpiących u Gabrysi w pokoju....A do tego cały  ten syf....walącego się stropu...itp...Po prosty dół.....
Ponowie mają to zweryfikowac...a my oczyścic strych z maneli,więc czekamy...
Wieczór.Kąpanie.Sytuacja która zmroziła nam krew w żyłach.
Amelcia runęła nam na kafle.Tyle powiem.Na szczęście nic się nie stało,nic oprócz wielkiej śliwy na czole która następnego dni zniknęła.Nie wiem czy to miało jakiś wpływ i znacznie,ale kiedyś pewna pielęgniarka powiedziała mi że jak tylko się dziecko gdzieś mocno uderzy od razu trzeba to miejsce posmarowac tłuszczem,więc duża ilośc masła wylądowała na amelkowym czole...Oberwało się starszej siostrze,małżonkowy który przybiegł zaraz jak tylko usłyszał mój krzyk i jej ryk...a wina była moja...bo byłam przy niej najbliżej...na moment spuściłam z niej wzrok gdy starszaczka zażądała wyciągnięcia z jej wanny paprochów-panicznie się ich boi...i gdy ja się zajęłam wyławianiem...trach i było po wszystkim.Płacz ogromny.I strach,bałam się...trzeba jechac na pogotowie...na pewno ma wstrząśnienie mózgu.Wzrok małżonka,obwiniający...no tak bo ja kąpie dwójkę dzieci a on...co?ech...moja wina wiem.Gdy ją tak trzymałam zawiniętą w ręczniczku...siedząc już w pokoju...nic się nie liczyło tylko to by było ok.I było.Wróciło do mnie razcjonalne myślenie.Nakarmiłam,utuliłam.Mela zasnęła,i spała spokojnie...a rano nie było ani śladu...
Tegoż samego wieczoru...po całym zdażeniu mówię do A.słuchaj idź szukaj tego kotka-bo mały zaginął gdzieś...Małżonek nie opierając się w ogóle wziął latarakę i poszedł.Po paru minutach zjawił się z powrotem...Mówiąc:-kota nie ma i nie będzie.Tato znalazł go w studni-utpił się.No k...mac...syknęłam...nienawidzę tego domu i tego ich wsiowego myślenia...starzy na dole wypuścili go i nikt go nawet nie pilował i oooo...dupa....Wściekłam się bo dla mnie to coś znaczy...

Środa.
Pomyślałam.Ech.Pojadę do mamy...odpocznę...zrelaksuje się...Pojechałam.Będąc już na miejscu poczułam się źle.Łamanie w kościach okropne i tak jakby mi ktoś skopał plecy i klatkę piersiową.Ciężko.Gorąco...policzki rozpalone...Temperatura...38,2...coś nie tak....Wracam...odbieram Gabrysię.W domu nie lepiej...wieczorem pod prysznic,patrze a ja cała w jakiś kropeczkach...
OSPA WIETRZNA...

Czwartek.
Lekarz...potwierdzenie...Gabrysia w domu.Wszystko boli...każda kosteczka...Z wczorajszych kropeczek powstają wręcz wrzody...bolące...Masakra.Smarowanie.

Piątek.
Wysypka coraz większa.Ból także.Gabrysia w domu....mamo!!!mamo....mamo....A małe rączki czepiają się ciała i drażniąc każdy wyprysk...wieczorem płacz z niemocy...z samotności...z bezsilności...tęsknota by ktoś mnie pogłaskał po głowie...
Jest i dobra wiadomośc.Ściany nie trzeba będzie ruszac w pokoju...

Sobota.
Wciąż mnie obsypuje to dziadostwo.Pryszcze jak bomby zegarowe...zaczynają jebitnie swędziec...by się nie drapac oklepuje mocno co przynosi lekką ulgę...smaruje,smaruje...dwójka dzieci ze mną....

Niedziela.
Swędzi.......ale nie wyskakują diabyły

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz